O szkole w wagonach, pasji śpiewu i pracy samorządowca z radnym Stefanem Mikiciukiem rozmawia Maciej Puławski.
Przez 19 lat był Pan dyrektorem szkoły w Ołdakach (obecnie Zespół Szkół w Stryjkach). Szkoły, którą musiał Pan wybudować, zaczynając praktycznie od zera.
Zostałem dyrektorem, któremu powierzono misję wybudowania nowego obiektu w miejsce starej, drewnianej szkoły – liczyła ona wówczas około 200 uczniów.
Czy bez oporów z nauczyciela i wychowawcy przeistoczył się Pan w dyrektora i budowniczego?
Nie bez oporów… Do 1984 r. pracowałem w szkole w Postoliskach i byłem z tego bardzo zadowolony. Dyrektor Bohdan Wnuk mocno nalegał, żebym podjął to wyzwanie. I ostatecznie się zdecydowałem. Od razu pojawił się problem, gdzie na czas budowy nowej placówki mają podziać się dzieci. Szukaliśmy rozwiązania i kiedyś przypadkiem, będąc w Warszawie, na Dworcu Wileńskim, dostrzegłem przepięknie odmalowany wagon z napisem „RENTGEN”. Wszedłem do środka i uświadomiłem sobie, że to może być rozwiązanie dla nas. Od razu wsiadłem do tramwaju i pojechałem do pana Mariana Jureczki, wtedy naczelnika lokomotywowni Praga Północ. Trochę się uśmiechnął na mój niecodzienny pomysł, ale obiecał pomoc. Podczas mojej wizyty wykonał kilkanaście telefonów i po dwóch godzinach spotkania mieliśmy trzy wagony!
Kolej pomogła dostarczyć je na miejsce. Rodzice przyszli, ustawiliśmy wagony w kształcie litery „U” i zdemontowaliśmy elementy wnętrza pociągu. Wszystkie sprawy dotyczące pozyskania wagonów od kolei podjąłem na własną rękę… Pamiętam jak dziś, że następnego dnia po ustawieniu wagonów przyjeżdża gminny inspektor oświaty i nie kryje oburzenia: „Stefan! Coś ty narobił!”. Zapytałem, czy przyjechał mi pomóc, czy też mnie zrugać i uciąłem, że nie mam czasu na takie rozmowy.
W tych wagonach wspólnie z rodzicami urządziliśmy izby lekcyjne. To miał być środek zastępczy od maja do końca października 1985 r. Dzieciom bardzo się ta nauka „w pociągu” podobała. Lekcje w wagonach trwały do 8 listopada. Uczniowie cały czas widzieli rosnący budynek szkoły – widzieli zaangażowanie swoich rodziców i firmy, która budowała obiekt. Zaczęliśmy w maju 1985 r. i do końca października udało się zadaszyć szkołę. Prace przebiegały równolegle – wykonawca na pierwszym piętrze budował ściany, rodzice na parterze wylewali już posadzki. Rodzice popędzali firmę budowlaną do sprawnej pracy. 11 listopada 1985 r. weszliśmy do budynku szkoły. Wprawdzie nie było podłóg i centralnego ogrzewania, ale stopniowo było to uzupełniane. Do czerwca 1986 r. szkoła była „na błysk”. 1 września została oddana do użytku.
To chyba ciężko Panu teraz patrzeć na to, w jakim tempie gmina buduje gimnazjum w Jasienicy?
Ja sobie tego nie mogę darować. Kto buduje szybko, ten buduje dwa razy taniej. Wiadomo, trzeba zachować przerwy technologiczne. Jestem zbulwersowany sprawą gimnazjum w Jasienicy. Nie wiem, czyja to jest wina. Nie wiem jak można było zaprojektować tak ogromny budynek z jedną klatką schodową. Na szczęście już jest zewnętrzna klatka ewakuacyjna.
Dziś buduje się wprawdzie inaczej, nie ma takiego zaangażowania ze strony rodziców. A jak to było w Ołdakach? Skąd mieliśmy środki finansowe? Bardzo mocno wspierałem działania Komitetu Rodzicielskiego. Z materiałów pozyskanych z rozbiórki starej szkoły wybudowaliśmy wiatę (20×10 m), pod którą organizowane były dochodowe zabawy taneczne dla okolicznych mieszkańców. Duże pieniądze wchłonęła budująca się szkoła, a następnie bagna wokół niej, boiska sportowe, ogrodzenie terenu szkoły (310 mb). Największe środki przeznaczyliśmy na budowę sali gimnastycznej. Wkład własny (rodziców) w jej budowę wyniósł blisko 75%. Komitet Rodzicielski zakupił pierwsze komputery, opłacił instruktora informatyki, organizował zajęcia dodatkowe z języka angielskiego doposażał szkołę w sprzęt sportowy. Nie mogę tu nie wspomnieć Spółdzielni Usług Budowlanych i Rolniczych z prezesem Andrzejem Prokopowiczem na czele, Jego wielką pomoc w naszych budowach. Widziałem postawę rodziców, oni widzieli moją. I wspólnie nakręcaliśmy się do działania. Dziś jak przejeżdżam drogą powiatową, to z daleka widzę salę gimnastyczną, następnie budynek szkoły a tuż za nim Krzyż, który na zakończenie budowania, jako skromne Wotum Wdzięczności wykonał i wbudował pan Władysław Musielik z Łysobyk. Zawsze mogłem liczyć na rodziców. To było coś wspaniałego. Dziś już tego nie ma, nawet na wsi. Nie wiem, w którym momencie to znikło.
Dlaczego tak się stało?
Bo dzisiaj już wszystko jest. Jest infrastruktura, wyposażenie sal lekcyjnych, są komputery. Dziś rodzice mniej się angażują. Wtedy wszyscy pracowali, dziś dużo osób na wsi pracy nie ma. Ale do pomocy się nie garną. Dziś trzeba zapłacić.
Prezydent RP odznaczył Pana Złotym Krzyżem Zasługi. Dostawał Pan też nagrody Ministra Edukacji. Czy na emeryturę odchodził Pan spełniony?
Jak najbardziej. Dziś gdziekolwiek się nie pojawiam, to rozmawiam, i miło wspominamy sobie te wcześniejsze czasy.
Emerytura, więcej wolnego czasu… Czy wtedy pojawił się pomysł na chór?
Oj nie… Śpiew chóralny moim hobby był od wielu lat. Teraz śpiewam w dwóch chórach – Lux Mea i w męskim chórze parafialnym Cantate Deo. Oba są dla mnie bardzo ważne. Od 1970 r. śpiewałem w chórze nauczycielskim, jeszcze gdy mieszkałem w Morągu.
To Pan nie jest z Tłuszcza „z dziada pradziada”? To raczej rzadkość…
Moja małżonka ma korzenie w tych stronach. Ale ja pochodzę z okolic Białej Podlaskiej. Wracając do chóru. Brakowało mi go tutaj. Z inicjatywy pani Henryki Suchenek powstał w 1973 r. chór nauczycielski w Wołominie. Zaczęły się nawet pierwsze sukcesy i… Powstało województwo ostrołęckie, zmieniły się rejony, chór w Wołominie śpiewał coraz „ciszej”.
I skończyło się śpiewanie z chórem w Wołominie?
Tak. Ale niech Pan nie myśli, że zrezygnowałem. Choć może ciężko w to uwierzyć, dojeżdżałem do Ostrołęki raz w tygodniu na próby i koncerty chóru nauczycielskiego. Moim największym marzeniem było, żeby chór był na miejscu, żeby nigdzie nie dojeżdżać. Gdy w 2002 r. burmistrzem został Krzysztof Białek, powiedziałem mu, że tym razem nie odpuszczę i chór w Centrum Kultury musi istnieć. Powiedział: „Proszę bardzo, organizuj”. Urosły mi skrzydła, sprowadziłem dyrygenta Macieja Cegielskiego. Policzyłem, że gdyby z każdej szkoły zgłosiło się czterech nauczycieli to mielibyśmy pełen skład chóru. 5 lutego 2003 r. odbyło się pierwsze spotkanie z grupą kilkudziesięciu osób! Byłem zaszokowany tym zainteresowaniem. Śpiewamy razem już 11 lat. W tym miesiącu chór Lux Mea otrzymał Medal Pamiątkowy „PRO MASOVIA” od Marszałka Województwa Mazowieckiego. To było dla chóru niesamowite wydarzenie.
Lux Mea skupia wiele osób i koncertuje przed szeroką publicznością…
Skupia wiele osób, ale cały czas potrzebujemy nowych. Teraz szczególnie mężczyzn. Mamy za sobą wiele przeglądów i konkursów. Występowaliśmy na różnych wydarzeniach w gminie i poza gminą. Gdy premier Turcji przyjechał do Warszawy, to nasz chór witał go hymnem tureckim i polskim. Na ten moment to już nawet nie wiem, co jeszcze większego może nas spotkać…
Śpiewacie Państwo 11 lat, jeszcze może się wiele zdarzyć.
Tylko widzi Pan… Młodzi nie bardzo garną się do śpiewania w chórze. Wielu zapewnia, że przyłączy się dopiero na emeryturze. A nam potrzeba wsparcia silnych głosów już teraz.
Jako radny dba Pan o funkcjonowanie chóru, zabiega o pieniądze. Jednak na sesji budżetowej wstrzymał się Pan od poparcia wniosku radnego Roberta Szydlika, którym m.in. przesunięto dodatkowe środki na działanie chóru.
To, o co zawnioskował na sesji przewodniczący Klubu Razem dla Gminy radny Robert Szydlik oczywiście bardzo mile mnie zaskoczyło. Jako prezes chóru wiedziałem, że środki finansowe na podstawowe jego działania zapisane są w budżecie CKSiR na 2014 r. Widząc trudną sytuację budżetu gminy nie miałem zamiaru wnioskować o przesuwanie dodatkowych środków na potrzeby chóru. W 2013 r. kiedy zabrakło funduszy na wyjazd chóru na warsztaty muzyczne, większość radnych zrobiła „zrzutkę” i warsztaty się odbyły. Wróćmy do głosowania nad wnioskiem. Zorientowałem się szybko, że uzyska on poparcie, a ponieważ dotyczył także chóru, więc honorowo wstrzymałem się od głosu. Natomiast byłem przeciwny wnioskowi innego kolegi, który bez żadnych uzgodnień nawet na Komisji Budżetowej, na sesji zgłosił cały szereg zmian do budżetu.
Sytuacja, która mnie bardzo zabolała miała miejsce już w marcu 2013 r. Wtedy bez mojej wiedzy 160 tys. zł zaplanowane dla moich mieszkańców, na drogę łączącą Pawłów z drogą powiatową, po prostu zabrano z tego zadania. Przed sesją cieszyłem się, powiedziałem mieszkańcom i sołtysowi o drodze. Aż tu nagle przychodzi sesja i nie wiadomo skąd, jeden radny wnioskuje, aby te pieniądze zabrać i przenieść na remont łazienek w szkole w Miąsem i chodnik w Jasienicy. Mnie zatkało… Gdyby radny on o tym powiedział na spotkaniu klubu, moglibyśmy o tym podyskutować… Być może przekonał by mnie. Tak się jednak nie stało. Wniosek poparli inni radni większością głosów. Byłem tym mocno zniesmaczony. Jestem zwolennikiem remontów i inwestycji w oświacie, ale dlaczego to się stało tak nagle i akurat wtedy… Po tamtej sesji wyszedłem po raz pierwszy jako członek tegoż klubu kopnięty mocno w tylną część ciała.
W takim razie co Panu daje bycie w klubie radnych?
Już nic. Od marca 2013 r. moje uczestnictwo w klubie jest niepotrzebne. Mnie tam po prostu nie ma.
Ale nie zrezygnował Pan z członkostwa.
Nie. Oficjalnie nie złożyłem rezygnacji. Ale widzę i czuję, że jestem, mówiąc potocznie – olewany.
Jest Pan radnym Gminy Tłuszcz od 2006 r, a wcześniej był Pan także radnym powiatowym. Dlaczego zaangażował się Pan w działalność samorządową?
Do startu skłonił mnie przede wszystkim wolny czas. Czułem, że może uda mi się wykorzystać moją wiedzę i umiejętności dla gminy, dla mieszkańców. Że się jeszcze przydam. Nie ukrywam, w pierwszej mojej kadencji działo się sporo na moim terenie. Co roku, w styczniu, gdy był uchwalony budżet, spotykałem się z sołtysami z mojego terenu. Zresztą sam wtedy byłem też sołtysem wsi Pólko. Ustalaliśmy priorytety. Kończyliśmy zebranie nieskłóceni, osiągaliśmy konsensus. Udało się m. in. uratować budynek świetlicy wiejskiej w Dzięciołach. To był mój priorytet w tamtej kadencji. Widziałem też bardzo wielkie zaangażowanie młodych strażaków z nowo utworzonej straży pożarnej. Przypominało mi to wtedy to zaangażowanie moje i społeczności z Ołdaków, z lat wcześniejszych, kiedy budowaliśmy szkołę. Wiedziałem więc, że warto walczyć o tę świetlicę. Wtedy chodziłem za tym tematem, ponaglałem burmistrza Białka i kierownika wydziału inwestycji, żeby napisać projekt i pozyskać pieniądze na remont świetlicy. Napisali wniosek o dofinansowanie, dostaliśmy ogromne pieniądze. Udało się uratować ten budynek, który dziś jest chyba najbardziej okazałą świetlicą w gminie wraz z zapleczem dla strażaków. W tamtej pierwszej kadencji udało się wykonać ulicę Szarych Szeregów wraz z oświetleniem, ulicę Bartniczą, Sasina, utwardzić drogę przez wieś Pawłów i niektóre odcinki dróg w Łysobykach. Na moim kochanym Pólku mogłem tylko zrobić ulicę Piwną, bo wszystkie ulice boczne są prywatne. Nie mogłem przekonać właścicieli działek na ul. Rodzinnej, Kasztanowej i Turystycznej, żeby przekazać grunty na rzecz gminy. Wystarczyło jedno pismo i byłaby to droga gminna, a wtedy bym się na pewno postarał, żeby te drogi były przejezdne.
W tej kadencji są zupełnie inne zasady. Nie ma już podziału budżetu, jak to miało miejsce przedtem, na poszczególnych radnych. Moim zdaniem ta zmiana jest słuszna.
To jest nowy sposób. Moje dzieci, wnuczkowie mieli WF na korytarzu w szkole podstawowej. Gdzie w tamtych czasach, koniunktura była zupełnie inna, były osoby, które powinny coś z tym faktem zrobić? Lata mijały a nic się nie działo. W całej gminie budowano, inwestowano, tylko nie w Tłuszczu. Bardzo mnie to bolało. Gdy teraz widzę, że burmistrz dąży do tego, żeby powstała hala sportowa, w której będą też koncerty, przedstawienia to bardzo się cieszę. Bardzo dobrze, że nie rozdrabniamy tych dziesiątek tysięcy na poszczególnych radnych, dzięki temu mogą być one przeznaczane na tak dawno oczekiwane inwestycje w gminie jak hala sportowa i zaopatrzenie mieszkańców w czystą wodę.
Jak Pan ocenia całokształt pracy burmistrza?
Nie chcę oceniać. Popieram w pełni starania przy wspomnianych inwestycjach.
W ostatnich wyborach wygrał Pan przewagą zaledwie siedmiu głosów. Jaki ma Pan pomysł na tegoroczną kampanię?
Nie mam żadnego pomysłu. W tej chwili nie wiem, czy będę startować. Ja w ogóle nie muszę być radnym, mam 65 lat. Są młodzi, niech działają.
Ale ci wszyscy, którzy tak piszą w Internecie, i zajmują się „wielką polityką”, krytykowaniem wszystkich po kolei, niech się obejrzą za siebie i zobaczą, jaki ślad za sobą pozostawiają. Mnie bardzo zabolało, gdy jakiś anonimowy pismak nazwał na forum internetowym mój chór „ryczywołami”, a sam, podejrzewam, nie „kiwnął” palcem w żadnej sprawie. Bardzo ostro potępiam takie osoby. Uważam, że są nic nie warte. Pokaż człowieku, co dobrego zrobiłeś, co zostawiasz po sobie i wtedy możemy dyskutować.
Czy w tym kontekście ocenia Pan też niektórych kolegów radnych?
Nie. Ani burmistrzów, ani radnych absolutnie nie oceniam. To są moi koledzy i należy im się uszanowanie. Niektóre ważne sprawy nie znajdowały się w porządku obrad klubu, a pojawiały się na sesji. Nie wiem jak to odczytywać. Na spotkaniu klubu rozmów nie było, a na sesji, gdzie jest parę kamer, są dziennikarze, coś się nagle pojawia. Ale nie chcę tego komentować.
Jest Pan przewodniczącym Komisji Ładu, Porządku i Ochrony Środowiska i członkiem Komisji Oświaty. Ostatnio pojawiają się krytyczne głosy, że komisje rady powinny być związane z koniecznością wypracowania konkretnych rozwiązań, a nie być jedynie cyklicznymi spotkaniami radnych, za które płacą mieszkańcy i z których – zdaniem krytyków – niewiele dla gminy wynika. Co Pan sądzi na ten temat?
Mogę mówić tylko o swoich komisjach. W Komisji Ładu, Porządku i Ochrony Środowiska nie było nigdy posiedzenia bez programu. Zawsze zajmujemy się konkretnym tematem. Czasem zapraszamy strażaka, policjanta, czy pracownika ds. ochrony środowiska z urzędu. Zawsze było o czym pomówić, dotykaliśmy nurtujących nas tematów w terenie i w mieście. Na Komisji Oświaty, Kultury i Zdrowia również jest o czym mówić. Zajmujemy się osiągnięciami uczniów, wydarzeniami kulturalnymi w gminie. Są sprawy z zakresu kultury w Muzeum ziemi Tłuszczańskiej, Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji. Przecież, gdyby nie posiedzenia komisji, to na sesji trzeba by robić – za przeproszeniem – jarmark cudów. A tak wszystko opracowujemy podczas spotkań komisji, może poza budżetem, o czym już wcześniej mówiłem.
Spotkania i dyżury. Jak Pan realizuje ten obowiązek?
Każdy mieszkaniec wie gdzie mieszkam. Wszyscy sołtysi też wiedzą. Bywam na każdym spotkaniu organizowanym na świetlicy w Dzięciołach, przez naszych strażaków. Mieszkańców widzę też często na swoim podwórku. Byłem na kilku dyżurach w świetlicy i doszedłem do wniosku, że nie ma sensu, żebym tam sam siedział. Dlatego zdecydowałem, że nie ma potrzeby organizowania dyżurów i spotkań, skoro wszyscy tak naprawdę wiedzą, gdzie mnie szukać.
Ostatnio otrzymaliśmy od Pana ciekawą książkę „Historia Szkoły Podstawowej w Ołdakach”. Dopisał Pan tam słowa ks. bp Jana Chrapka: „Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”.
Tak, to właśnie motto mi przyświeca i życzyłbym wszystkim naszym mieszkańcom, żeby od czasu do czasu obejrzeli się za siebie i zobaczyli, jakie ślady po sobie zostawiają. Tych śladów, uczynków dobrych i dobrych wspomnień po sobie, żebyśmy zostawili jak najwięcej. Czego i Panu, i wszystkim życzę.
Jak realizuje Pan swój program wyborczy?
Staram się wedle posiadanych środków. Jeżeli chodzi o poprawę bezpieczeństwa na moim terenie, to we współpracy z powiatem powstał już przepiękny chodnik od Pólka przez Dzięcioły do Stryjek. W tym roku przygotowujemy odwodnienie osiedla Dzięcioły. Ja nie składam obietnic nikomu, jeśli nie mam pewności realizacji, chociażby ze względu na brak pieniędzy. W najbliższym czasie są szanse na wodociąg, ma powstać stacja uzdatniania wody w Łysobykach.
Dlaczego Pan będąc radnym nie zorganizował ani jednego spotkania z mieszkańcami, nie licząc spotkań organizowanych przez sołtysów?
Już na to pytanie odpowiedziałem w wywiadzie.
Dlaczego głosował Pan przeciw uchwale zmieniającej wysokość diet dla sołtysów?
Rozmawiałem z niektórymi sołtysami i nie byli przekonani co do tych zmian. Mówili, że jeśli mają otrzymać podwyżkę w wysokości 20 zł, to lepiej ten temat zostawić i nie rozdrabniać się.
Kiedyś były spotkania z sołtysami przynajmniej raz w roku. Obecnie ich nie ma. Czyżby były dla Pana zbyt uciążliwe?
Jak miałem o czym pomówić, bo były pieniądze do dyspozycji, za czasów burmistrza Białka, to ja żadnej decyzji nie podjąłem sam. Teraz ich nie ma. Sołtysi są obecni na sesjach i wiedzą co się dzieje w terenie.
Jakimi osiągnięciami może pochwalić się Pan w obecnej kadencji, nie licząc remontu świetlicy (2007-2010), budowy chodnika, przepustów czy budowy odwodnienia planowaną na 2014 r. w Dzięciołach – to nie Pana zasługa. Jeśli chodzi o świetlicę to pana pomoc była taka, że przeznaczył Pan pewną kwotę, ale dopiero wtedy gdy do Pana przyszli druhowie z OSP Dzięcioły.
To są pytania mieszkańców? Że to nie moja zasługa… Jeśli chodzi o świetlicę, to nie wiem kto mógł zadać takie pytanie, bo przecież żeby ten budynek dzisiaj funkcjonował tak, jak funkcjonuje, to ktoś o te pieniądze się wystarał. Ja nie mówię, że jeździłem do marszałka… Ale błagałem kierownika wydziału inwestycji – „Piszmy projekt! Od tego jesteście!”. I te pieniądze się znalazły. Dzięki temu, dzięki mojemu naleganiu.
Wg mnie brakuje Panu zainteresowania sprawami mieszkańców. Śmiem twierdzić, że Pan już się wypalił. Czy nie należałoby ustąpić z tej funkcji – tzn. nie kandydować w następnych wyborach.
Proszę bardzo… Jestem za. Wypalił się… Dla mnie się wypalić, to jak już struny głosowe zawiodą, głos przestanie funkcjonować, to wtedy ja się wypalę. Jeżeli ktoś złośliwie to mówi, nie widząc tego, co było robione, to niech się przejedzie kilometr dalej, zobaczy obiekt oświatowy, zapyta kogokolwiek z osób starszych, to ludzie powiedzą dzięki komu to powstało.
Co Pan będąc radnym kolejną kadencję zrobił dla mieszkańców miejscowości Pólko, w której Pan mieszka?
Jeśli chodzi o drogi, to na Pólku nic się nie da zrobić… Trzeba doposażyć plac zabaw. O drogi walczę już siódmy rok i nie mogę przekonać mieszkańców, właścicieli działek, żeby postąpili tak, aby ich dróżka stała się drogą gminną.
Jak często i czy w ogóle organizuje Pan zebrania z wyborcami?
Nie organizuję. Mieszkańcy wiedzą gdzie mieszkam i sołtysi też. Numer mojego telefonu jest dostępny dla wszystkich.
Radny Stefan Mikiciuk
– okręg nr 5 (Sołectwa: Dzięcioły, Łysobyki, Pawłów, Pólko)
Rocznik: 1948
Wykształcenie: pedagogiczne, nauczyciel dyplomowany
Zawód wykonywany: obecnie emeryt
Hobby: muzyka – śpiew chóralny
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Stefan Mikiciuk, to największy dar ziemi podlaskiej dla tłuszczańskiej !
Piszę te słowa z pełnym przekonaniem, z perspektywy 11 lat znajomości jego żywiołowego temperamentu.
Zaświadczam, że jest niestrudzonym społecznikiem, który wiele trudnych problemów bierze na swoje barki.
Nade wszystko jest to uroczy, uśmiechnięty dżentelmen.
Daj Bóg, abym nie poprzestał sławić błogo śladów jego stóp, które zostały trwale odciśnięte na naszej oświatowej, kulturalnej, samorządowej, etc. niwie.
mamemimomu
26/02/2014 20:05
Społecznik? Daruję sobie bo już ten pan ma z górki. Pamiętam dobrze jakim był “społecznikiem” w szkole w Ołdakach. To pole na placu szkolnym nadal obrabia a jak tak to ile płaci za dzierżawę. To chyba jest dar ziemi ukraińskiej dla tłuszczańskiej. No ale każdy ma swoje zdanie.
Marek
26/02/2014 21:33